sobota, 8 czerwca 2013

Zakupy w supermarkecie

Od kiedy mieszkamy w nowym miejscu - dzisiaj mijają właśnie 3 dni ;) - codziennie rano, przed pracą wychodzę ogarnąć okolicę i znaleźć jakieś normalne sklepy z normalnym pożywieniem. Niestety, do chwili obecnej nabawiłem się tylko udaru słonecznego, przeziębiłem się (na dworze upał w mieszkaniu klimatyzacja) oraz zmokłem jak szczur (pora deszczowa) i zawsze wracałem ledwo, ledwo...
W mojej okolicy szybciej kupię prom kosmiczny niż bochenek chleba...
Owszem zdarza się chleb ale jest to chleb w folii, tostowy, lekko słodki - cena 1,5$...
Stosunkowo niedaleko nas jest duża piekarnia oraz supermarket wietnamski - widziałem jadąc kiedyś tuk-tukiem. Chcieliśmy się tam wybrać rano na większe zakupy. No więc wsiadamy do tuk-tuka i najpierw słownie tłumaczę mu gdzie chcemy jechać: V-I-E-T-N-A-M   S-U-P-E-R-M-A-R-K-E-T, kapujesz? Kierowca: Tak, tak a gdzie to jest?
Pokazuję mu na mapie, którą mi wyciągnął. Wsiadamy, jedziemy. Do tego supermarketu jaki i piekarni jedzie się bardzo ruchliwą, teoretycznie czteropasmową (praktycznie 168 pasów - ile się zmieści pojazdów obok siebie) ulicą. Jedziemy, jedziemy... dawno już minęliśmy ten supermarket (jest po drugiej stronie jezdni) i jedziemy dalej... Myślę sobie - może chłop nie ma jak tu zawrócić? Ale tak patrzę na niego a on jakoś tak niepewnie jedzie... Odwraca się i pyta się czy dobrze jedziemy... Trochę ciężko cokolwiek mu wytłumaczyć bo on ani w ząb po angielsku. Ujechaliśmy już ładny kawałek więc podałem inny znany mi adres Sorya supermarket - tam jest duże centrum handlowe. To zrozumiał i nas dostarczył...
Przed zakupami poszliśmy jeszcze obok coś przekąsić.

Po długich poszukiwaniach trafiliśmy w końcu na lokal i jedzenie godne naszego podniebienia.
Tutaj pani przygotowuje na świeżo jedzonko:


I od razu można konsumować.
Aga jest w swetrze a ja  w koszuli z długim rękawem bo wszystkie inne rzeczy w pralni i już zupełnie nie było co ubrać ;)


Tak mi się spodobała technologia podawania coli w puszce ze słomką, że musiałem to uwiecznić:


W galerii handlowej poszliśmy tylko do spożywczego (zdjęć nie wolno robić ale kilka mi się udało). Musieliśmy kupić podstawowe produkty, jakieś mięcho, garnek no i coś tam coś tam jeszcze (wszystko wyszczególnione na rachunku na dole strony).

Aga chciała zrobić rosół i zastanawialiśmy się - normalny czy czarny?
To są małe kurczaki, rzekłbym pisklęta.


A może jednak zupę rybną?


A do zupy, wiadomo - Maggi musi być! W super promocyjnej cenie...


Są też ziemniaki po 1,30$ za 800g (tak jest napisane na opakowaniu) - a tak przy okazji to ważyliśmy je na wadze obok - średnio miały 600 - 700g ;)


 Jak ktoś strasznie potrzebuje to i wiśnie się znajdą - 29$ za kg.


Z egzotycznych rzeczy - owoc smoka:


Tak wygląda po przekrojeniu. Wygląda i prezentuje się ładnie ale w smaku jest jakiś taki... bez smaku. Ani słodki, ani kwaśny ani niedobry, ani dobry...


Nasz najważniejszy zakup - boczek wędzony. Pysznyyyyy! (11,40$ za kg)
Życie od razu stało się piękniejsze ;)


Zrobiliśmy zakupy i obładowani jak juczne konie wydostaliśmy się na zewnątrz. Tam usiadłem sobie na ławeczce a Aga pobiegła jeszcze na "ryneczek" dokupić trochę warzyw.
Tak sobie siedząc włączyłem aparat i uruchomiłem nagrywanie.
Kilka zwyczajnych chwil z Kambodży:



Złapaliśmy tuk-tuka (znów się ciężko było dogadać) - pokazałem mu w aparacie adres gdzie mieszkamy i poprosiłem żeby zatrzymał się po drodze przy piekarni i supermarkecie wietnamskim. Niby pojął... Wsiadamy włączam mapę w telefonie i patrzę jak jedziemy (to jest naprawdę nieoceniona pomoc, kilka razy pobłądziłem i dzięki temu odnalazłem się).
I co moje oczy widzą na mapie? Jedziemy źle!
Dzięki mapom google udało mi się tak pokierować tuk-tukiem (znaczy się kierowcą tuk-tuka), że w końcu trafiliśmy i do piekarni i do wietnamskiego supermarketu.
Supermarket fajny, obsługują Wietnamczycy, co chwilę dziękują za coś, nawet wózek za nami dziewczyna wiozła ;) Robienie zdjęć tradycyjnie zakazane. Wybiorę się kiedyś z telefonem i pocykam. Coś tam kupiliśmy i poszliśmy do piekarni, tuk-tuk cały czas czeka na nas oczywiście z zakupami.
Piekarnia duża, w większości ciasta i torty. Torty - pięknie wyglądają, kolorowe, no ładne (zdjęć nie ma - wiadomo czemu). Normalnego chleba brak, są tylko bagietki więc je bierzemy. Nie my bo za nami po piekarni chodzą 2 dziewczyny - jedna z dużym talerzem a drugiej mówi się (lub pokazuje) co się chce i ona to nakłada na talerz i zanosi do kasy. Miła obsługa ;)
Pod dom zajechaliśmy z fasonem, kazałem tuk-tukowi podjechać pod samą windę bo zakupów masa. Zanim się rozliczyłem z kierowcą to wszystkie zakupy wniesione były do windy przez obsługę, mało tego pojechały z nami do mieszkania i pownosiły wszystko.

Dla ciekawskich paragony z dzisiejszymi zakupami. Z lewej - piekarnia, po środku - wietnamczyk, po prawej - Lucky supermarket w galerii Sorya.


2 komentarze:

  1. no niestety chleb jest rarytasem w Azji, chyba wietnamskie bagietki są najbliższe ideału :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze nie trafiłem na bagietki wietnamskie natomiast gdzieś na ulicy udało mi się kupić szerokie bagietki, które są kształtem nieco zbliżone do chleba a w smaku - bagietka. Da się z tym życ ;)

    OdpowiedzUsuń