czwartek, 30 maja 2013

Przywitanie z Kambodżą


 Do Kambodży dolecieliśmy bez problemu ale mocno wymęczeni. Lot trwał 2 godziny - wylecieliśmy o godzinie 11:00 a na miejscu byliśmy o 12:05 (w stosunku do Singapuru i Filipin jest przesunięcie czasu - 1 godzina, w stosunku do Polski jest już tylko +5 godzin).



Na lotnisku trzeba uzyskać wizę - potrzebne jest jedno zdjęcie i 20$ oraz wypełnione 3 druczki, które dostaliśmy jeszcze w samolocie. Od razu uwaga - nie ma żadnego znaczenia co tam się wpisze, nie trzeba nawet wszystkiego wypełniać, nikt tego nie sprawdza. Zaopatrzeni w paszport, 3 druczki + zdjęcia udaliśmy się w kierunku okienka wizowego. Od razu przechwycił nas jakiś urzędnik w mundurze z pistoletem i kulturalnie wskazała nam stolik i podał kolejny druczek do wypełnienia ;) Zdążyłem wypełnić może ze 30%, Aga tak samo - podszedł do nas zabrał te wnioski i paszporty i powiedział żebyśmy czekali. Poszedł od tyłu do budki gdzie wklejają te wizy do paszportów i za chwilę wrócił (omijając kolejkę) i przyniósł nam paszporty z wklejoną wizą. Dałem mu 50$, przyniósł resztę i od razu mówi, że należy mu się 10$ za obsługę ekspresową. Jako, że były to nasze jedyne pieniądze w gotówce, odmówiłem mówiąc, że więcej nie mamy i potrzebujemy na taksówkę. Nie był zbyt zadowolony...


Kawałek dalej idziemy do bankomatu żeby wypłacić tutejszą walutę. Ale ile? 1.000? 10.0000? 100.000? 1.000.000? No dobra, trochę, się orientowałem - 10.0000 kambodżańczyków = ok. 8zł A w bankomacie niespodzianka - nie ma ich pieniędzy tylko prawdziwe dolary amerykańskie ;) Więc problem sam się rozwiązał. Następnie popełniamy tradycyjny błąd (jak wszyscy biali pewnie) - wymieniamy w kantorze dolary na ich walutę. No bo trzeba przecież mieć ich pieniądze (tak nam się wydaje). Oczywiście kurs niekorzystny jak się później okazało. Na lotnisku płacą 3.8000 kabodżańczyków za 1$ w mieście trochę ponad 4.000. Z taksówką kultura - dostajemy karteczkę, upewniam się co do ceny, że 9$, pani potwierdza, wsiadamy do taxi, pan pyta dokąd, pokazuję mu adres hotelu na kartce, myśli, myśli w końcu stwierdził, że wie. Jedziemy sobie, jedziemy pan nas zagaduje czy na długo od razu wciska nam wycieczkę gdzieś tam i że jutro przyjedzie po nas do hotelu. Ło, matko! Toż my przecież ledwie żyjemy i w ogóle nie mamy pojęcia co tu zobaczyć ;) Zawiózł nas pod hotel (trochę trzeba było poszukać, nawet ja musiałem chodzić z buta i pytać) - udało mu się wyperswadować jutrzejszą wycieczkę i umówiliśmy się, że może innym razem. To jest bardzo popularna odpowiedź i tu i na Filipinach - ktoś chce coś sprzedać, my odmawiamy a on się dopytuje - Może jutro? Czemu nie....
Najlepszy hotel w mieście ;)

Hotel w porządku, internet jest taki jak potrzebuję, klimatyzacja, łazienka - cena za noc 20$. Nawet okno mamy a za oknem w odległości 30 cm - mur ;)
Zrzuciliśmy bagaże i pomimo ogromnego zmęczenia od razu ruszyliśmy w miasto.
Pierwsze zaskoczenie to nasi kuzyni biegający i skaczący po drutach energetycznych:



Film z małpkami:


Kambodża to już nie Filipiny, to już prawdziwa Azja. Phnom Penh, stolica Kambodży to już też zupełnie inna bajka niż nasza wysepka na Filipinach, Bantayan.
To jest już spore miasto ok. 2 mln mieszkańców i jest tu wszystko. Galerie handlowe, jedzenie na ulicach, restauracja tanie i drogie, hotele za 5$ i za 5.000$.


Bardzo typowa restauracja na ulicy.


Niedaleko nas jest targ, sprzedawane jest jedzenie na ulicy.
Nagrałem film jak to jest przygotowywane.

Uwaga! Film dość drastyczny, jeśli już się zdecydujesz zwróć uwagę w pewnym momencie na żaby w misce...


środa, 29 maja 2013

Singapur

[24.05.2013]

Lądujemy w Singapurze o godz. 16.55 (lot trwał 3:40 godz.).
Lotnisko jest ogromne, świetnie zorganizowane. Bez zbędnych problemów przechodzimy wszystkie odprawy i kontrole, łapiemy walizki.


Mieliśmy ze sobą 30 dolarów singapurskich, które kupiliśmy jeszcze w Santa-Fe od znajomego, Artura. 1 dolar to ok. 2,60zł. Ich pieniądze to też ciekawa sprawa - są plastikowe, cieniutkie. Trzeba było pozbyć się bagaży więc poszliśmy do przechowalni. Zostawiliśmy tam wszystko (ok. 13S$ za 3 sztuki) i z pustym plecakiem udaliśmy się w poszukiwaniu metra.


Nie trzeba nawet wychodzić z lotniska, metro jest na miejscu ;) Bilety kupuje się w automacie dotykowym. Trzeba podać dokąd się chce jechać - albo podając nazwę stacji albo dotykając paluchem na mapie. Wybraliśmy drugą opcję - bilet w jedną stronę 2S$. Automat kulturalnie wydał resztę.



Z biletami do bramki, dotknięcie biletem czytnika i jesteśmy na stacji. Metro kursuje co 5min. więc ciężko się spóźnić ;)
Ciekawostka - cała stacja jest zabudowana, tam gdzie są tory jest szyba/plastik więc jak nie ma pociągu to nie można wyjść na tory. Metro zatrzymuje się i otwieraj się drzwi metra i dokładnie w tym samym miejscu otwiera się to "ogrodzenie". Nie wiem jak motorniczy tak dokładnie trafia ;) W środku też wszystko super opisane - na jakiej stacji jesteśmy, jaka będzie za chwilę itd. Mieliśmy jedną przesiadkę i też bez problemu sobie poradziliśmy.



Wysiedliśmy mniej więcej w centrum. Wyszliśmy z metra - też trzeba biletem przez czytnik przejechać czy przypadkiem za daleko sobie nie pojechaliśmy bo wtedy trzeba dopłacić. Po wyjściu z podziemi od razu ukazał nam się taki widok:


Jest dobrze ;)

Jest już trochę późno, robi się ciemno więc zdjęcia nie będą idealne.
Idziemy w kierunku największych drapaczy. Mam mapę, były do wzięcia na lotnisku.
Nowoczesne centrum Singapuru nazywa się Marina Bay i tam mieliśmy w planie się udać bo więcej zobaczyć nie zdążymy.
Po drodze natknęliśmy się na mecz piłki nożnej.


Trochę zabytków też nie zaszkodzi.
Ale i nie pomoże ;)


Chodząc po Singapurze jest się wiecznie zdziwionym...


Te trzy wieżowce + statek na górze to jest.... hotel.









Po drodze trafiliśmy na fajną promocję. Skoro promocja - to trzeba korzystać!
Wypiliśmy ze 3 butelki Don Perignon, a kto bogatemu zabroni ;)
A tak poważnie to ceny są tu takie same jak ich budowle - z kosmosu.



Im dłużej chodziliśmy tym bardziej robiło się ciemno, więc i zdjęcia wychodziły inne.





Wstąpiliśmy do takiego jakby centrum informacji o Marina Bay. Jest tam duża makieta (na zdjęciu). Każda atrakcja jest opisana i przy niej guziczek - naciskając podświetla się ten budynek i widać gdzie się znajduje. Obsługa bardzo sympatyczna i pomocna. Zobaczyli moją koszulkę z Filipin to pogadali o Filipinach ;)




Nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa więc jak każdy normalny człowiek poszedłem i kupiłem auto. A każdy wie, że jak Singapur to musi być Ferrari ;)


A to jest widok na wnętrze (sam dół) tego hotelu,  który składa się z 3 wieżowców i statku. Po bokach widać wejścia do pokoi, na dole jest recepcja i restauracje. My jesteśmy wewnątrz - przechodzimy z jednej strony hotelu na drugą.


Przechodząc przez ten hotel dochodzi się do futurystycznych ogrodów uznanych za najlepszy budynek świata w 2012 roku.
No faktycznie, robi wrażenie. Byliśmy tam jak już było ciemno więc zdjęć nie bardzo można było robić ale widoki są niesamowite. Wszystko podświetlone i taki ogromne. Kojarzyło nam się to z maszynami obcych z filmu Dzień Niepodległości.
To jest widok z takiego tarasu widokowego, oczywiście doszliśmy do tych ogrodów, do samego końca.

"Świecące kółko" to jest most po którym chodzą ludzie, troszkę ich widać na zdjęciu. Oprócz tych ogromnych kwiatów to także na ziemi jest mnóstwo rzeźb, budowli, ekranów LCD z opisami różnych rzeczy. Jest bardzo, bardzo ciekawie.




Singapur jest miastem bardzo bezpiecznym. Nie ma tu praktycznie przestępczości, nie ma też ludzi bezrobotnych. Bardzo dbają o czystość, np. zakazane jest posiadanie gumy do żucia ;) Na ulicach, chodnikach nie leżą żadne papierki nie mówiąc o niedopałkach. Za zaśmiecanie grożą bardzo surowe kary finansowe. Ludzie są uśmiechnięci, zadowolenie, zawsze skorzy do pomocy.
My mieliśmy jeszcze jeden problem z wyjazdem do Kambodży.
Otóż, żeby otrzymać wizę w Kambodży to oprócz $ trzeba również mieć zdjęcie paszportowe. Na naszej wysepce na Filipinach zrobienie czegoś takiego - nierealne. Mieliśmy nadzieję, że na lotnisku w Cebu - też nie.
Po wylądowaniu w Singapurze z wrażenia zapomnieliśmy o tych zdjęciach, żeby poszukać jakiegoś automatu.
W Singapurze weszliśmy do galerii handlowej z nadzieją, że może tam coś znajdziemy...
Galeria jest tak ogromna, że ręce nam opadły. Jest tam wszystko, łącznie z kasynem, salonami samochodowymi, na dole płynie rzeka, no po prostu wszystko. Ale jak znaleźć automat do zdjęć?
Na najniższym piętrze galerii jest consierege (konsjerż) - człowiek, który wie wszystko ;)
No więc pytamy ją (bo to akurat była kobieta) - niestety tutaj nie ma... A gdzie może być? Może na lotnisku? A ona na to - Nie wiem ale sprawdzę. I dzwoni na lotnisko ;)
- Tak, taki automat jest na lotnisku - Terminal 1
- Super, wielkie dzięki!

Pochodziliśmy trochę po galerii, zrobiliśmy zakupy w sklepie spożywczym - trochę się martwiłem jak będziemy tu płacić bo singapurskim pieniędzy to za dużo nie mieliśmy a z bankomatu wypłacić nie wiadomo ile no i drogo. Nigdzie nie ma tak jak u nas naklejek, że można płacić kartą. A to dlatego, że wszędzie można płacić kartą, to jest standard.
Zakupy zrobione, poszliśmy więc do restauracji je skonsumować ;)


Zostało jeszcze wiele do zobaczenia ale nie mieliśmy już sił, padaliśmy na pysk ze zmęczenia... Dorzucę tylko, że nachodziliśmy się jak po Wenecji ;)
No więc z powrotem wracamy skąd przyjechaliśmy - do dobrze nam znanej stacji metra.
Nie spieszyliśmy się bo samolot do Kambodży mieliśmy następnego dnia o godz. 11 rano więc cała noc przed nami.
Metrem dojechaliśmy do lotniska ale do innego terminalu niż ten w którym jest automat do zdjęć. Bez problemu namierzyliśmy "pociąg" który przewozi ludzi pomiędzy terminalami (bezpłatnie).
Automat, znaleziony, zdjęcia wykonane.


No tak, przydałoby się gdzieś zdrzemnąć - zasypialiśmy już na stojąco...
Na lotnisku - klima nastawiona chyba na full, my ubrani jak widać na załączonym obrazku, ciepło nie jest. Ławki niezbyt wygodne żeby na nich leżeć.
Chodzimy po lotnisku w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na sen. Dotarliśmy na taras widokowy, nawet fajnie, mało ludzi ale jeszcze zimniej niż na dole.
Jest też tutaj plac zabaw dla dzieci, domki, zjeżdżalnie MATERACE ;)


Aga mówi, że może tam? No co ty, a jak jakieś dzieci przyjdą się bawić a my tu śpimy... Zaraz nas policja singapurska rozstrzela... Tak pomyślałem...
Położyliśmy się więc na niewygodnych ławkach, zimno....
Po 2 godzinach przenieśliśmy się do wioski dziecięcej ;)
Jak widać nie tylko my wpadliśmy na ten pomysł. A wszystko przez to, że w hotelu ze statkiem na górze nie było pokoi, które by nam się podobały ;)


Tradycyjna poranna kawa.


Łyk wody...


Pojechaliśmy na inny terminal po odbiór bagaży. No i czekaliśmy na nasz lot.
Palić (jak wszędzie w Singapurze) można tylko w wyznaczonych miejscach - i to jest dyskryminacja bo specjalnie tak je zrobili, że ani usiąść nie można tylko stoi się gdzieś w kąciku....


Kilka ujęć z lotniska:





Podczas kontroli na lotnisku zabrali nam z bagażu podręcznego nożyczki ;/
No trudno, mamy jeszcze jedne a straty muszą być ;)

Lecimy do Kambodży!!!


Kilka widoczków z lotu ptaka - Kambodża Phnom Penh.



Film: