wtorek, 21 maja 2013

Weekend majowy cz. 2 [Puerto Princessa => Cebu => Bohol => Cebu => Santa-Fe]

[03.05.2013]
Samolot z Puerto Princessa miał godzinne opóźnienie ale nikt nas nie poinformował, musiałem iść spytać co się dzieje. Linie Zest Air - to podobno standard ;) A jeszcze ciekawostka - po odprawie, wyszliśmy z lotniska zapalić, zostawiliśmy bagaże obok strażnika i wracając trzeba przejść znowu przez bramkę. A w ręce miałem zapalniczkę i papierosy... A tu nagle strażnik mnie - łup! Nie wolno zapalniczki do samolotu wnosić! Jakoś przedtem nikt mi nie zabraniał ;)
Lądujemy w Cebu, odbieramy na lotnisku bagaże.

Szukamy normalnej taksówki, żeby nie zapłacić fortuny za dojazd do portu. Szczerze mówiąc to nie mam pojęcia jak daleko jest port od lotniska i udaję mądrego - wszystkie oferty "nagabywaczy" odrzucam. W końcu wsiadamy do taksówki z licznikiem.
Taxi dowozi nas do samego portu [promy na Bohol odpływają z Pier 1].
Trzeba kupić bilety ale żeby kupić to najpierw należy wypełnić druczki, które rozdaje strażnik przed kasą. Strażnik oczywiście z giwerą.


Przed budynkiem portu.


No trzeba jeszcze zapalić a w słońcu jakieś 110 stopni ;)


Po długim oczekiwaniu i zjedzeniu czegoś w poczekalni (coś = zamówiona losowo potrawa z menu, która okazała się słodką bułką z czymś w rodzaju małego kotleta mielonego w środku) pakujemy się na prom, który właśnie przypłynął.


W końcu dopływamy na Bohol. Wysiadamy, ze spokojem odganiamy naganiaczy na podwózkę. W końcu już jesteśmy prawie tubylcami, ja już mam taki ich dowód osobisty ;)
Stajemy z boczku, palimy i obserwujemy sytuację, jest już ciemno.
Trzeba się na kogoś zdecydować - wybieramy furę (fura=trycykl=motorek z dołączoną kabiną do siedzenia) i ruszamy na poszukiwania hotelu. Jesteśmy w mieście Tabilaran.
Tradycyjnie odwiedzamy z 5 lokalizacji i wybieramy najlepszą.
 

Hotel najlepszy, przynajmniej z zewnątrz i na pierwszy rzut oka.



Jako, że Filipińczycy są z natury nikłego wzrostu to ciężko im sprzątać tam gdzie nie widzą. Ja jednak zajrzałem... I oto efekty:


A tak w hotelu rozwiązuje się podłączenia antenowo-prądowe:


Wyszliśmy jeszcze z hotelu coś zjeść. Już było bardzo ciemno, noc. Ale udało się znaleźć fajną knajpkę i nawet było w niej mięso jakieś. Było ok. Wróciliśmy zmęczeni i spać.
W dniu dzisiejszym jechaliśmy autobusem, jechaliśmy tricyklem, lecieliśmy samolotem, płynęliśmy statkiem. Zabrakło tylko łodzi podwodnej ;)

[04.05.2013]
Od rana ruszyliśmy poszukać jakiegoś biura żeby sprawdzić jak można gdzieś pojechać. Wyspa Bohol najbardziej znana jest z Czekoladowych Wzgórz oraz najmniejszych małpek świata Tarsier
Miasto Tagbilaran jest dość spore.
Nasz hotel.



Główna ulica miasta, na której mieści się większość sklepów, centra handlowe.


A to boczna uliczka a którą weszliśmy. Nie dało się jednak za dużo chodzić bo było upalnie i do tego w mieście.


Biura podróży nie znaleźliśmy ale za to trafiliśmy na coś dużo lepszego!
Macie takie coś w Głogowie?
Takiej okazji nie można było przepuścić. Nie ma to jak Pizza Hut na śniadanie ;)


Po dobrym śniadaniu łatwiej się szukało i namierzyliśmy biuro podróży. Ustaliliśmy co chcemy zobaczyć i umówiliśmy się na jutro na godzinę 8 rano - kierowca ma przyjechać po nas do hotelu.
Zadowoleni z siebie postanowiliśmy udać się na plażę, kilkanaście kilometrów od naszego hotelu - na sam koniec wyspy - Panglao .
I znowu mieliśmy szczęście - trafiliśmy na kawiarnię z prawdziwego zdarzenia. W środku klimatyzacja, zimniutko, zapach świeżo mielonej kawy...


Cóż więcej trzeba białemu człowiekowi? Pizza i kawa ;)


No dobra, czas ruszyć nad morze trzeba tylko ustalić cenę.


Panglao - w oddali najsłynniejsza publiczna plaża - Alona.


To jest turystyczne miasteczko więc jest też dość sporo hmmm... jakby to nazwać? Jednoosobowych biur turystycznych. W jednym z nich dostałem lepszą cenę i więcej miejsc do zwiedzenia niż w biurze w którym już zarezerwowaliśmy wycieczkę.
Po krótkim namyśle zarezerwowaliśmy tutaj ale przezornie umówiliśmy się u nas w hotelu na godz. 7.30 bo z poprzednim biurem jesteśmy umówieni na 8.00 (nie ma jak już odwołać tego).
Tutaj dokonuję wpłaty zaliczki:


No to po załatwieniu wszystkich spraw mamy cały dzień wolny. Zostajemy tu na plaży, na razie siadamy sobie w jakimś kąciku w cieniu i próbujemy lokalnego alkoholu z lokalnym sokiem. Jest tak gorąco, że za wiele to się wypić nie da.



Ruszamy nad wodę. Tak to tutaj wygląda:







A tu udało mi się zrobić zdjęcie artystyczne, pół godziny się czaiłem na tą fotkę więc się chwalę :


Kilka kolejnych ładnych widoków z plaży.



Plaża nie jest tak urokliwa jak "u nas". Dużo ludzi, łodzie przy brzegu, woda bardziej mętna. Nie ma to jak na naszej wyspie!
W takich warunkach jak poniżej przyszło nam wypoczywać ;)


Pomału zaczęło się ściemniać więc czas coś zjeść. Pierwsza z brzegu knajpka przy morzu, czekamy na jedzonko.


W barze jak to w barze zawsze kogoś można poznać. Tym razem trafiło na Australijczyka z Filipinką.



Panglao to też taka mocno turystyczna miejscówka. Tłumy ludzi i pełno barów, nie ma takiego typowego klimatu filipińskiego, wszystko nastawione jest na turystów. Może i lokale są ładniejsze i czystsze, może i większy wybór jedzenia (chociaż nadal niewielki) - to jak dla mnie to nie są prawdziwe Filipiny. Ot, takie turystyczne miejsce.

[05.05.2013]

Rano przyjechał po nas kierowca i ruszyliśmy na wycieczkę.
Na początek spływ rzeką Lobo River - ciekawostka tutaj właśnie kręcony był film Czas Apokalipsy (film w całości kręcony był na Filipinach a nie w Wietnamie).



W cenę rejsu wliczony był też posiłek - taki "szwedzki stół" w wydaniu filipińskim. To dobrze, bo głodni byliśmy ;)







Kilka widoków rzeki:





I film z podróży na rzece. Całość trwała ok. godziny.



Następny etap wycieczki to malutkie małpki. Wszędzie oczywiście za wstęp się płaci. Małpki jak to małpki. Faktycznie są małe a do tego śpią cały czas na drzewach. Cóż więcej o nich można dodać....


Duże, śmieszne oczy.


Trzy małpki na jednym zdjęciu ;)


Następnie zatrzymaliśmy się w farmie motyli ale szkoda było naszego czasu i nawet nie ma sensu pokazywać zdjęć bo naprawdę nic ciekawego. W Polsce w pierwszym lepszym zoo jest więcej motyli.
Z powrotem do auta i jedziemy na Czekoladowe Wzgórza. Są to takie pagórki, dość podobne do siebie wszystkie, jest ich bardzo dużo (1.268 sztuk) i tworzą ciekawy widok. Ciekawe ale trzeba wysoko wspinać się po schodach w ogromnym upale. A na samej górze woda do picia droga a nam się oczywiście skończyła ;)







Szybciutko, szybciutko do klimatyzowanego samochodu. Kierowcę mieliśmy bardzo fajnego, gdzie chcieliśmy to nas wiózł, jak trzeba było się zatrzymać to też nie było żadnego problemu. Stawkę za cały dzień mieliśmy wcześniej ustaloną a musieliśmy zdążyć tylko na ostatni prom wypływający z wyspy.
Ruszamy i kolejna atrakcja do zobaczenia to widok z góry na rzekę Laboc (tą, którą wcześniej płynęliśmy).
Wychodzimy z auta a kierowca się pyta
-Będziecie chcieli na drugą stronę się przedostać?
Tak patrzę sobie, że można takim jakby wyciągiem krzesełkowym przejechać nad rzeką, strasznie wysoko.


A pod nami przepaść.


- A ty jechałeś na drug a stronę? pytam kierowcy
- Nie, nigdy...
Aha, no to my spróbujemy ;)
Idę do kasy i chcę kupić bilety w tą i z powrotem. Okazuje się, że są różne wersje, nie bardzo wiem o co chodzi więc sprawdzoną metodą zdaję się na intuicję i wybieram "coś tam, coś tam".
Idziemy jeszcze wyżej na górę a tu się okazuje, że nie jedziemy na krzesełkach tylko przypną nas do liny, kask na głowę i puszczają nas w przepaść!



Film:




No ciekawe i ekstremalne doświadczenie, szkoda tylko, że bateria się skończyła.


Z powrotem wracaliśmy już w "normalnych" warunkach.


Po tym doświadczeniu trzeba było już wracać żeby na prom zdążyć.
Kierowca chciał nam jeszcze pokazać największego pytona ale już nam się nie chciało a poza tym baliśmy się, że nie zdążyliśmy. Zostaliśmy dostarczeni do samego portu.
Szybciorem lecimy do kasy - kolejka.... No i oczywiście ludzie kupują sobie bilety na za 2 tygodnie, albo na przyszły miesiąc... Stoimy, czekamy, czas płynie... Robi się nerwowo, bo to ostatni prom... Człowiek w kasie zorientował się, że spieszymy się... Jakieś druczki wypełniłem, dostaliśmy bilety, biegniemy do bramki, na prom!
A tu przed wejściem strażnik - stop! A zapłaciliście jakieś coś tam, coś tam? Okazało się, że trzeba zapłacić jeszcze parę groszy ale w innej kasie. Ło, matko! No to z powrotem... Ale zdążyliśmy bo prom się spóźnił ;)
W Cebu wzięliśmy taksówkę i szukaliśmy hotelu bo do siebie już nie mogliśmy wracać ponieważ ostatni prom  już odpłynął. Znaleźliśmy fajny hotel, poszliśmy na lokalną pizzę i spać.

[06.05.2013]

Rano, śniadanko w hotelu. Później zamówiłem taksówkę i pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Po dworcu trzeba trochę pochodzić bo rozkładu jazdy nie ma. Udało się namierzyć właściwy autobus.
I tutaj niespodzianka (pierwszy raz jechaliśmy ich autobusami) - autobusy czyste, z klimatyzacją a do tego z wi-fi - pełne zaskoczenie!



3 godziny drogi i jesteśmy w ostatnim punkcie drogi - port Hagnaya - stąd płyniemy na naszą wyspę.
A to jest nasz ostatni środek transportu.



No i w końcu u siebie!
Jeszcze tylko trycyklem z portu do domu i o godz. 13:45 czasu lokalnego (7:45 czasu polskiego) jesteśmy w domu.
Spokojnie i bezstresowo bo do pracy na godz. 8:00 więc mamy 15 minut żeby się ogarnąć.
Bo planować wycieczki to trzeba umieć! ;))

Gorące (ok. 40 stopni w cieniu) pozdrowienia dla "czytaczy" z Wałbrzycha!

2 komentarze:

  1. Mój komentarz jest wybiórczy i odnosi się prawie w całości do pierwszego filmu z "Weekend majowy cz. 2" Po pierwsze to Madzia jest z Sosnowca ...Po drugie to tam w tej coca-coli na filmie chyba coś było prócz ekstraktu coli....Po trzecie to proszę o przesłanie do Polski tej małpki co jest na zdjęciu ........... , a po ósme to faktycznie rzeka ładna coś takiego jak u nas w Polsce dopływ do jeziora w Boszkowie z jeziora Przemęckiego podobne klimaty ...... :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pierwsze z mojej perspektywy czy to Kraków czy Sosnowiec to jedna cholera ;) Po drugie w coli były tylko pałeczki coli dodatkowo. Po trzecie - małpka spakowana, czeka w plecaku. Po ósme - rzeka jak rzeka, nie wiem która ładniejsza.

    OdpowiedzUsuń