niedziela, 28 lipca 2013

Chong Khneas pływająca wioska [odc. 3]

Droga po wyjeździe z Siem Reap jest M-A-S-A-K-R-Y-C-Z-N-A, konieczne maseczki na twarz, których niestety nie mieliśmy. Dziura na dziurze, straszny kurz. A tuk-tuk jest odkryty więc wszystko leci na nas, po chwili mamy pełno kurzu wszędzie a do tego trzęsie niemiłosiernie, raz po raz wpadamy w dziury i z rozrzewnieniem wspominam cudowne polskie drogi ;)


Pokaż Angkor - Chong Kneas na większej mapie

Tym tuk-tukiem zwiedzamy tutaj wszystko.


Nasz tuk-tuk.

W końcu dojechaliśmy - tutaj hala gdzie kupuje się bilety na "przejażdżkę" łodzią. Bilet - 20 $ za osobę, czas rejsu ok. 2 - 2:30 godziny ale  mieliśmy mało czasu więc skróciliśmy to do 1 godziny. Z tej wioski zrobiono fabrykę - mnóstwo łodzi do wynajęcia - trzeba kupić bilet w kasie i obwożą białych turystów żądnych zobaczenia jakieś ekstremalnej biedy...


W drodze na łódź.



Przystań gdzie podpływają wolne łodzie.


"Szczęśliwi" turyści płyną sobie zwiedzać.


Kilka widoków z pływającej wioski:





Kościół, również pływający a do tego katolicki.



Podczas rejsu jest przystanek - jest tam ferma krokodyli, sklepy, knajpa i mnóstwo żebrzących ludzi.
Na zdjęciu: w dole mieszkają krokodyle.





Widok na jezioro Tonle Sap - największe jezioro na półwyspie Indochińskim, jego powierzchnia waha się od ok. 2,5 tys. w porze suchej do ok. 15 tys. km² w porze deszczowej. Zarówno jezioro jaki rzeka po której płynęliśmy w porze deszczowej zdecydowanie podnosi swój poziom wód, np. rzeka o 5 m.



Widok z góry - żebrzący ludzie na łodziach - trzeba obok nich przejść - do każdego wyciągają rękę, zaczepiają.









Film: Pływająca wioska


No i tak sobie popływaliśmy...
Jeszcze słowo o naszym przewodniku z którym płynęliśmy łodzią. Na łodzi byliśmy tylko my i on. Droga wygląda w ten sposób, że płynie się rzeką do jeziora, tam jest przystanek na fermie krokodyli i powrót. Nasz przewodnik przez pierwszą część podróży opowiadał nam przez cały czas o wiosce o rzece o ludziach tu mieszkających, gęba mu się nie zamykała.
Wracając napomknął, że dobrze byłoby się zatrzymać w pływającym sklepie i kupić coś do jedzenia dal biednych tutejszych dzieci.
Po pierwsze - nie mieliśmy zbytnio czasu, spieszyliśmy się a po drugie widząc co tutaj się dzieje, że ci ludzie uczynili sobie ze swojej biedy stałe źródło utrzymania a nas kasują za krótki rejs po 20 $ - nie bardzo mieliśmy ochotę dokładać się do ich fortun.
Jak tylko powiedzieliśmy, że nie mamy czasu żeby zatrzymać się w sklepie - nasz przewodnik zamilkł, nie odezwał się już ani słowem i widać było że jest mocno wkurzony.
No trudno...
Wróciliśmy szczęśliwie do przystani, wsiedliśmy do tuk-tuka i ruszyliśmy w drogę powrotną. Zaczęło mocno padać - kierowca zatrzymał się, pozasłaniał specjalnymi osłonami cały pojazd oprócz siebie. Lało niesamowicie a on, biedny jechał i jechał w tym deszczu w samej koszuli, na pewno nieźle przemarzł.

Odstawił nas pod biuro w Siem Reap, tam skąd mamy odjechać do Phnom Penh. Nadal lało okrutnie a mieliśmy jeszcze z pół godziny więc postanowiliśmy coś zjeść. Na nieszczęście kanjpka była po drugiej stronie ulicy....
Tak się spaceruje w deszczu:

Film - Spacer w deszczu

Knajpka była chińska, prowadzi ją cała rodzina - dziadkowie, dzieci, wnuki ale po angielsku nikt ani w ząb ;) Aga zamówiła coś tam z warzywami a ja ryż z wieprzowiną.
Tutaj na 90% jesteśmy przekonani, że to dostaliśmy mięso z... psa ;/
Kości były jak na wieprzowe za małe a jak na szczura za duże i w smaku jakieś takie inne...
Fuj! świadomie - nigdy więcej!


W końcu podjechał nasz autobus z miejscami śpiącymi, tak to wygląda:


Podróż jest całkiem wygodna pod warunkiem, że jesteś Azjatą bo człowiek normalnego wzrostu ma problem z nogami ;) Jechaliśmy, jechaliśmy, trochę spaliśmy i w pewnym momencie dało się odczuć, że coś jest nie tak... Jakoś tak ten autobus dziwnie jechał... Coś w nim stukało, pukało - później zwolnił i przez 15 minut wlekliśmy się z 20 km/h. Większość pasażerów spała ale ja - czuwałem ;)
W końcu zatrzymaliśmy się - wszyscy pasażerowie musieli wyjść z autokaru - oczywiście padał deszcz, środek nocy a co najgorsze - nie mieliśmy papierosów!




Obaj kierowcy zaczęli grzebać przy kole, nie bardzo wierzyłem, że im się uda ale po ok. godzinie mogliśmy jechać dalej.
Już bez dalszych przygód dotarliśmy do stolicy, wynajęcie tuk-tuka i w końcu w domu! Ufff... jak fajnie ;) Wróciliśmy o 4 nad ranem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz